Komentarze: 6
Miało byc kilka dni, a nagle zrobił sie tydzien. Co z tego ze bylam na zadupiu, co z tego ze byl tylko jeden sklep z marnym zaopatrzeniem, co z tego ze kot co noc rozwalał smietnik przed drzwiami (ten sam kot zeżarł nam również 1 kg mięsa mielonego ktore mialo sie rozmrozic), co z tego ze komarzyce nam zyc nie dawaly, co z tego ze samoloty i helikoptery nad glowami lataly...
To wszystko to nic, bo fajnie bylo skakac po wydmach, grzac sie przy ognisku, wyglupiac sie, ogladac wschod slonca, polowac na kota, walczyc z prysznicem by leciala z niego ciepla woda, konsumowac kielbaski z grilla, malowac sobie markerem po brzuchu...
a najwazniejsze z tego wszystkiego jest to, ze bylismy z dala od domu, z dala od wszystkiego, od problemow, klopotow, przyziemnych spraw, z dala od hałasu miasta, nic nie mąciło wszechobecnego spokoju... Nie chcialo sie wracac..
Ale trzeba. Trzeba życ... Po za tym jedzenie zaczelo sie konczyc, pieniądze tez.